W średniowieczu, ponoć ciemnym, istniało pojęcie pokoju Bożego. Ono na czas wyjątkowy zawieszało walki. A my w XXI w., podobno nowocześni i ze wszech miar tolerancyjni, walimy w siebie bez względu na czas i okoliczności.
Radomscy klerycy wrócili z obchodów 1050. rocznicy chrztu Polski, które odbyły się w Gnieźnie i Poznaniu. Przyjechali pełni wrażeń i wspomnień, które zostaną w nich na całe życie. Podczas zajęć, a przecież w tym wyjątkowym kontekście trudno było na wykładzie pacyfikować wszelką chęć opowiadania o tym, co klerycy dopiero co przeżyli i w czym brali udział, przyszedł moment na dzielenie się wrażeniami. Było w tych wspomnieniach dużo o samych uroczystościach, o wielotysięcznych tłumach, o atmosferze modlitwy i wspólnoty. Ale obok tego pojawiły się też informacje o proteście zwolenników aborcji, którzy zebrali się w pobliżu i buczeli w czasie, gdy szła jubileuszowa procesja eucharystyczna. Było też o gwizdach na stadionie, gdy przemawiał włodarz Poznania.
Jakoś zrobiło mi się w tym wszystkim smutno. Dlaczego? Moje pierwsze skojarzenie wróciło do roku 1966. Nie pamiętam tego osobiście, bo miałem wówczas 4 lata. Wiem o tym z medialnych relacji i wspomnień. Gdy w gnieźnieńskiej katedrze abp Karol Wojtyła przewodniczył Mszy św. z okazji 1000. rocznicy chrztu Polski, na placu przed świątynią ówczesne władze komunistyczne zorganizowały imprezę, która miała wręcz zagłuszyć kościelne obchody, a przynajmniej je utrudnić i uczestnikom sprawić jakąś przykrość.
Od tamtego czasu minęło pół wieku. Zmieniły się ustrój i wszelkie inne uwarunkowania. A jednak. Znów podczas kościelnego obchodu pojawili się ludzie, którzy przyszli, by sprawić przykrość uczestnikom jubileuszowej procesji. Zapewne odczuwali jakąś radość, że katolom, swoim przeciwnikom, zatruli ważną dla nich uroczystość. Ale także ci, którzy gwizdali w jakimś odruchu sprzeciwu, gdy miał przemawiać prezydent Poznania, czy oni też nie zaburzyli - choć na chwilę - podniosłości obchodów?
To dwa fakty. One potwierdzają, że jesteśmy jako społeczeństwo głęboko podzieleni. To nic wyjątkowego, gdy tak na zimno przyjrzymy się sytuacji innych krajów w Europie czy za Atlantykiem. Jednakże w tym położeniu trzeba nam owego średniowiecznego „pokoju Bożego”. Szanujmy wszelkie święta i obchody. Zawieśmy wszelką broń, gdy w obozie naszych przeciwników dzieją się dla nich sprawy ważne. Pozwólmy naszym przeciwnikom spokojnie przeżyć ważne dla nich dni. Bo jeśli nie będziemy szanować tego, to nasza deklarowana nowoczesność okaże się po prostu barbarzyństwem. Tego domaga się nie tyle chrześcijaństwo, co po prostu kultura i dobre wychowanie.
Ktoś może wyrazić sprzeciw i powiedzieć, że z nagła zmieniłem optykę, bo oto piszę tak, jakby to z naszej strony pojawiła się inicjatywa zaburzania wszelkich świątecznych obchodów. Owszem, tak to wygląda z pozoru. Ale jest faktem, że w takim sporze ktoś powinien wykonać pierwszy krok. Zróbmy go właśnie my, którym znów po 50 latach starano się zaburzyć atmosferę świątecznego obchodu. Za nami stoi doświadczenie wieków, w tym także średniowieczna tradycja pokoju Bożego.