Nie mam wątpliwości, że wśród protestujących w sprawie inicjatywy "Stop Aborcji" kwestią nie jest spór o ustawę zaostrzającą przepisy, ale konkretny cel: aborcja na życzenie.
Już jako mały chłopak byłem ministrantem. Pochodzę z dość dużej parafii, stąd na tzw. dyżurach w dni powszednie często służyłem do Mszy św. pogrzebowych. Gdy widziałem księdza w sutannie, myślałem sobie, że ona musi być czarna, bo przecież ksiądz wciąż towarzyszy ludziom w żałobie po kimś bliskim. Ta, może naiwna, myśl małego chłopaka wróciła mi teraz, gdy obserwowałem uczestników protestów. Są w czerni. Może to żałoba po dzieciach zabitych w aborcji?
Zdaję sobie sprawę, że tutaj pojawia się nerwowość osób myślących inaczej. Widziałem przecież tłumaczenie jednej z kobiet, która mówiła, że jest w żałobie, bo opuściło ją państwo.
Ale, obok wielu transparentów i haseł, zainteresowało mnie jedno, bo chyba ono dość celnie ukazuje istotę sporu: "Nie jestem przeciw życiu, jestem za wyborem".
Praktycznie nie ma sporu w kwestii wartości, jaką jest życie. W którym więc miejscu zaczyna iskrzyć? Jedna strona sporu to ta, która twierdzi, że życie jest wartością samą w sobie. Druga zaś nadaje życiu wartość dopiero wtedy, gdy osiąga ono określoną jakość. Jaką? No właśnie. Czasem jest to np. zdrowie fizyczne, czasem warunki, w jakich dane życie powstało.
Bywało w naszej, i to nieodległej przeszłości, że granicą jakości życia było niebycie Aryjczykiem, stąd do gazu szli Żydzi, Cyganie, homoseksualiści.
Jest również tak, że i w kwestii myślenia eutanazyjnego u fundamentu leży to samo: prawo do określania granicy jakości życia. Ale problem w tym, co pokazuje obserwacja, że granica raz przekroczona staje się niestety równią pochyłą. Holandia, która była w czołówce krajów zezwalających na śmierć terminalnie chorych, zmaga się obecnie z postulatami, by taką śmierć mogli sobie zapewnić już nie ciężko chorzy, ale po prostu ludzie, którzy skończyli 70 lat.
Określanie granicy jakości życia rodzi konkretne pytania. Pierwsze, fundamentalne, to to, czy i kto ma prawo je określać? Dopiero potem pojawia się sprawa zakresu. W tej kwestii Jan Paweł II w Radomiu pytał retorycznie: "Czy jest taka ludzka instancja, czy jest taki parlament, który ma prawo zalegalizować zabójstwo niewinnej i bezbronnej ludzkiej istoty? Kto ma prawo powiedzieć: Wolno zabijać, nawet: Trzeba zabijać, tam gdzie trzeba najbardziej chronić i pomagać życiu?"
Jeszcze w ubiegłym tygodniu otrzymałem mejla, który został wysłany do pracowników jednego z urzędów na terenie naszej diecezji. Szef informował podwładnych, że chętnie przystaje na poniedziałkową nieobecność pań w pracy. Prosi jedynie o to, by do piątku owe panie zgłosiły ten fakt, bo trzeba będzie dobrze zorganizować pracę w dniu ich absencji. Wiem to z jego profilu na Facebooku, że on sam wziął dziś udział w proteście.
Mam tutaj drobne pytanie: Czy, gdy przyjdzie czas "Marszu dla życia i rodziny", kobiety też mogą liczyć na podobną spolegliwość?