Orkiestra zagrała z całą mocą. Tłumy wiwatowały, bo niemal każdy miał w niej swój udział. Emocje sięgały zenitu. A obok tego jest jakieś smutne przemilczenie.
W relacjach ktoś, ryzykując wiele, skoczył na bungee. Ktoś inny zanurzył się w lodowatej wodzie. Znani i lubiani przekazali jakieś gadżety, które zostaną przekazane na licytację. Trwa jubileuszowy, 25. finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Każdy stara się dać z siebie coś na maksa. Cel jest przecież szczytny. I tego nie sposób negować, bo i po co?
Dużo pozytywnego szumu. I słusznie. Sam mam w domu nalepkę z serduszkiem, jaką otrzymałem po złożeniu datku na orkiestrę.
Co rusz w ciągu dnia włączałem telewizyjny kanał, który relacjonuje jubileuszowy finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Na ekranie pojawiają się osoby, instytucje, grupy i stowarzyszenia. Istny szał jedności ponad wszelkimi podziałami.
Ale obok tego były moje dziennikarskie obowiązki, które wyciągnęły mnie tego dnia z mieszkania. Jadę więc do centrum miasta. Wracając, postanawiam zrobić mały objazd po Radomiu. Odwiedzam kilka z kościołów. Wszędzie spotykam wolontariuszy WOŚP, którzy czekają pod świątyniami na wiernych wychodzących z Mszy św. Będą wśród nich kwestować. A wierni będą wrzucać datki do puszek. I tak się dzieje.
Moje pytanie jest do bólu proste: dlaczego w medialnych przekazach nie ma o tym mowy? Jeśli ta orkiestra jest tak wielką społeczną harmonią, to czemu jakoś wstydliwie pomija się w jej kształcie tę jej sekcję, która nie skakała na bungee i nie zanurzała się w lodowatej wodzie, ale zagrała, dając swoje datki po wyjściu z Mszy?