Parafia w Jedlni gości 22 osoby z obwodu ługańskiego w powiecie starobielskim - 17 dzieci i 5 dorosłych. Większość z nich mieszka w bezpośredniej bliskości granicy z Rosją i tak zwaną Ługańską Republiką Ludową, która od 3 lat jest linią frontu.
Dzieci i ich opiekunowie przyjechali na zaproszenie parafii pw. św. Mikołaja i Stowarzyszenia "Jedlnia". Młodzi mają od 9 do 16 lat. Chodzą do szkoły podstawowej, która tam jest 9-letnia. - Byłem tam i widziałem warunki, w których żyją. To jest najbiedniejsza część Ukrainy i najbardziej odległa od Polski. W prostej linii jest około 1600 km. Jechali do nas 2 dni, 6 godzin stali na granicy. Tereny, na których mieszkają, są blisko linii frontu. Najgorsze, że chłopcy po opuszczeniu tej szkoły za rok pójdą na front, jeżeli ta wojna się nie skończy. Zależy nam, żeby zobaczyli Polskę. Wbrew temu, co mówi propaganda rosyjska, chcemy, żeby zobaczyli inny Zachód, który nie jest aż tak wrogi i tak faszystowski - mówi Wojciech Pestka, prezes Stowarzyszenia "Jedlnia", inicjator przyjazdu dzieci do Polski.
Pan Wojciech był w powiecie starobielskim w 2014 r., kiedy toczyły się walki. - Postanowiłem pojechać tam po 3 latach. Czy jest jakaś nadzieja, że to się skończy? Wygląda na to, że Rosji bardzo zależy, żeby się to nie skończyło. Zapytałem proboszcza ks. Janusza Smerdę, czy można przyjąć tych ludzi. Powiedział, że skoro na Światowe Dni Młodzieży zgłosiło się tyle rodzin, to teraz też nie będzie problemu. I zaprosiliśmy ich do nas - mówi W. Pestka.
Goście z Ukrainy nie doświadczyli na własnej skórze wojny, ale przez ich miejscowości przetoczyła się fala uciekinierów. Wiktor, opiekun grupy, który jest nauczycielem wychowania fizycznego, opowiada, że kiedy rozpoczęły się próby oderwania Ługańska od Ukrainy, ludzie nie bardzo wiedzieli, co robić. On dostał informację od ukraińskich żołnierzy, że za chwilę nastąpi atak separatystów na Starobielsk. Ale dopóki nie zaczęły się bombardowania, nikt domu nie opuszczał. Po zbombardowaniu miasta tłum ludzi zaczął uciekać. Opuszczali swoje mieszkania bez pieniędzy, jedzenia, ubrań, nieraz bez dokumentów. 8 rodzin z dziećmi zamieszkało w domu Wiktora. Na ten czas on go opuścił. Zamieszkał w namiocie. - Bardzo dziękujemy ks. Januszowi, parafii i panu Wojciechowi za to, że nas zaprosili. Pierwszy raz jesteśmy w Polsce. Dla nas to ogromne przeżycie, wiele wrażeń. Jesteśmy zachwyceni! Nie ma barier językowych. Między dziećmi momentalnie tworzą się więzi. To jest dobra prognoza na przyszłość - mówi opiekun.
Goście z Ukrainy zamieszkali u rodzin. Cały czas towarzyszy im grupa młodzieży. - Przez tydzień będę im towarzyszyć. Pierwszego dnia integrowaliśmy się podczas zabaw przy ognisku. Pokazywali nam różne swoje zabawy, my pokazywaliśmy im nasze. Uczyliśmy ich śpiewać nasze piosenki, oni nas swoich. Z porozumiewaniem się nie ma problemu, ponieważ nasze języki są do siebie podobne. Dla mnie spotkanie z nimi to duża nauka. Mogę zapoznać się z ich kulturą, mogę poznać, jak oni żyją. Oni na pewno mają trudniej niż my, dlatego możemy docenić to, co mamy - mówi Weronika z Jedlni.
Młodzi zwiedzili Radom, byli w Kozienicach na basenie i spacerowali po Puszczy Kozienickiej. Przed nimi zwiedzanie Warszawy. Ostatniego dnia pobytu wystąpią na scenie podczas dożynek.
U Wiktorii z Jedlni nocuje Nika. - Bawimy się. Gdy się nie rozumiemy, pomagają nam nasze mamy. One się bardzo dobrze rozumieją - mówi Wiktoria. Nice podoba się w Polsce. Mówi, że są tu dobrzy ludzie i dziękuje za przyjęcie.
Julii ze Starobielska wizyta w Polsce też bardzo się podoba. - Ludzie bardzo dobrze nas przyjęli, rodziny są bardzo troskliwe i opiekuńcze, wrażenia są niezwykłe - mówi.