Myślałem, okazuje się naiwnie, że upadek komunizmu przyniesie w tej sferze normalność.
Najpierw moje "kombatanckie" wspomnienie. To było na początku lat 90. ubiegłego wieku. Jako student rzymskiego "Biblicum" podczas wakacji przebywałem w Niemczech. Lipiec, w Bawarii jeszcze rok szkolny, bo wakacje rozpoczynają się tam dopiero od sierpnia. Prowadziłem w miejscowej szkole lekcje religii. Ostatnie dni roku szkolnego. Miała je zakończyć Msza św. w miejscowym kościele w wiosce Salz. W parafialnej świątyni zjawia się nauczycielka. Myślałem, że to katechetka. Okazuje się, że plastyczka. Pani dekoruje kościół, bo to ona zrobi to najlepiej. Potem przychodzi nauczycielka muzyki, bo ma być próba śpiewu. Przecież to ona, a nie nauczycielka religii zna się na muzyce. Przeżywam szok, bo u nas, w Polsce, religijny koniec roku to sprawa księży, sióstr zakonnych i katechetów.
I wreszcie przychodzi sam dzień kończący rok edukacji. Z budynku szkoły rusza korowód. Idą wszystkie klasy. Jest szkolny sztandar. Do kościoła prowadzi je dyrekcja. Klasa za klasą, obok uczniów nauczyciele i wychowawcy. Msza św. w kościele i potem w szkole koniec roku, wręczenie świadectw itp.
I po takiej uroczystości wracam z Niemiec do Polski. Upadł komunizm. Jestem pełen radosnej nadziei, że po latach rozdziału i wrogości (bo przecież przed wyjazdem na zagraniczne studia uczyłem katechezy w salce przy kościele i nie do pomyślenia było, by jakiś nauczyciel w imieniu szkoły robił cokolwiek dla parafii) wreszcie wróci normalność, taka jak w Niemczech.
I tu, ku memu zdumieniu, spotkałem coś zgoła innego. Wszechobecne stały się postulaty i pytania w istocie negujące sens katechezy w szkole. Co jest? Czyżby postulat obecności katechezy w szkole przeczył tak zwanej europejskości?
I potem rok za rokiem mojej pracy w diecezji, a jest to ponad 20 lat, gdy zbliża się kolejny rok szkolny, wraca debata podważająca sens obecności nauczania religii w szkołach.
Jeśli nawet nie rusza frontalny atak na sens i potrzebę jej obecności w szkołach, to pojawiają się jakieś "schody". Teraz słychać o konieczności corocznego deklarowania się na te zajęcia. Przepisy mówią coś zgoła innego - deklarowanie jest konieczne, gdy uczeń ma rozpocząć uczęszczanie na takie zajęcia. Ale co szkodzi trochę poprzeszkadzać, posiać ferment.