- Tylko wiara i ufność w Boże miłosierdzie pozwoliły mi wytrwać w tragedii, jaka przydarzyła się mojej rodzinie - mówi Paulina Wieczorek z Zakrzewa koło Radomia.
"Ufność Panu Bogu, codzienne zawierzenie, sprawiły, że dziś znów jesteśmy szczęśliwi" - pisze nasza Czytelniczka. Nasza redakcja otrzymała list, poruszające świadectwo. Publikujemy jego treść.
"Oczekiwany przez cały rok wyjazd, wymarzone przez dzieci miejsce nad morzem, wszystko przygotowane, zaplanowane, zamówiony domek, szczęśliwa podróż - zapowiadało się pięknie. Sielanka w Pobierowie trwała zaledwie jedną dobę. Nagle, w jednej chwili, wszystkie nasze plany zostały przekreślone. Zapowiadający się idealnie wypoczynek z rodziną, zmienił się, niedzielnego wieczora, w koszmar.
Wyszliśmy na spacer i po pięciu minutach mój mąż upadł - zatrzymanie krążenia. Przerażenie, rozpacz, bezradność i zupełna nieświadomość tego, co się stało. Szybka reanimacja udzielana przez brata i przypadkowych (teraz wiem, że nie przypadkowych przechodniów - ratownicy medyczni i lekarz ratują mu życie). A ja odsunięta na bok, usiadłam i zaczęłam odmawiać Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Tyle albo aż tyle mogłam wtedy zrobić (był to Rok Miłosierdzia). Po 2 minutach przyjeżdża pogotowie, następnie drugie z lekarzem. Pierwsza diagnoza lekarska: »On nie żyje«. Defibrylowany 7 razy, czas resuscytacji ok. 25 min., powraca krążenie. Zostaje przewieziony do szpitala klinicznego w Szczecinie, 600 km od naszego domu. My jedziemy do Zakrzewa spakować potrzebne rzeczy i wyjeżdżamy do Szczecina, nie wiadomo na jak długo.
Czas się zatrzymał. Do północy czekałam na informację o jego stanie zdrowia. Nie była pocieszająca. Trafił na oddział intensywnej terapii z obrzękiem mózgu, zaintubowany w stanie śpiączki farmakologicznej.
W poniedziałek poprosiłam kapelana o namaszczenie chorych, gorąco modliłam się o to, aby do nas wrócił. Stan bardzo zły, oczekiwanie na cud i czuwanie przez 5 tygodni przy łóżku.
Obrzęk mózgu nieznacznie się powiększył, wystąpiła gorączka, został odizolowany. Doszło do zapalenia płuc, zakażenia układu moczowego i zapalenia zatok. Kolejny dzień, wykryto wadę serca, która spowodowała zatrzymanie krążenia - zespół WPW. Przychodzi dobra wiadomość, ustąpienie obrzęku i decyzja o wybudzaniu. Radość trwała krótko. Nie wybudza się prawidłowo. Stwierdzono spontaniczne ruchy kończyn, okresowe otwieranie oczu, brak kontaktu logicznego, silnie pobudzony. Wynik EEG wskazuje na uogólnione zaburzenia zapisu elektroencefalograficznego. Po kilku dniach ponownie wystąpiła gorączka. Stan neurologiczny przemawia za uszkodzeniem OUN, prawdopodobnie w przebiegu niedotlenienia. Podejrzewano neuroinfekcję. Wykonano tracheostomię.
Po kolejnych dniach jest lepiej. Wojtek stopniowo podejmuje próbę własnego oddechu. Niestety znów radość trwa krótko. Dochodzi do wysunięcia rurki i hiperwentylacji. Ponownie zaintubowany i podłączony do respiratora z obrzękiem dróg oddechowych. Kolejny raz strach i niepewność.
W dniu urodzin naszego syna Wojtka mąż zostaje rozintubowany na własnym oddechu, z dnia na dzień zaczyna jeść, gryźć i połykać, dotychczas żywiony sondą. Największą radość odczułam, kiedy zobaczyłam go samodzielnie trzymającego kanapkę.
Przez cały ten czas istnieje niegasnąca nadzieja. Przecież to 35-letni człowiek, mąż, ojciec 8-letniej Oli i 6-letniego Mikołaja i bardzo nam potrzebny. Na ile sprawny po takim przejściu? Szansę na normalne życie ma na ok. 5 proc.?
Personel z wielką empatią i oddaniem robił wszystko, co możliwe, ale diagnoza lekarzy niezmienna: »Po długiej i żmudnej rehabilitacji może częściowo odzyskać sprawność, ale zawsze będzie zależny od osób trzecich«.
Najtrudniejsze były pytania dzieci, kiedy wrócimy do swojego domu, czy tata wróci z nami, jak będzie wyglądał.
Wreszcie nadszedł upragniony dzień powrotu do domu. Wojtek jedzie karetką do Radomia. My za nim samochodem. Ostatnia prosta? Nie, jeszcze jeden zakręt. Po prawie trzech tygodniach pobytu na oddziale kardiologicznym radomskiego szpitala okazuje się, że w wyniku długiej intubacji pojawiły się bliznowce w tchawicy. Kolejna podróż. Zakwalifikowany do operacji skrócenia tchawicy, dwa i pół tygodnia w szpitalu w Warszawie. Kolejny stres i lęk.
Ale wszystko kończy się dobrze!
Bez Boga nie dałoby się przejść przez to doświadczenie. Pierwsza Eucharystia, na której usłyszałam: »Ufaj, córko; twoja wiara cię ocaliła«, dawała mi siłę każdego dnia. Codzienna modlitwa Koronką do Bożego Miłosierdzia, Różaniec. Oplatałam jego ręce różańcem i prosiłam Boga, żeby przynajmniej był z nim możliwy chociaż logiczny kontakt, codzienna Eucharystia w sanktuarium św. Józefa w Szczecinie. Wsparcie modlitewne moich najbliższych, rodziny, znajomych i przyjaciół. Ale przede wszystkim WIARA!, którą posiadam dzięki moim rodzicom (wiele im zawdzięczam, myśleli wtedy za mnie i podpowiadali, co duchowo możemy jeszcze zrobić), przeprowadziła mnie przez ten trudny czas. Ludzie spontanicznie zamawiali Msze św. z prośbą o zdrowie, w różnych miejscach (dokładnie nie wiem, ile ich było, ale na pewno ok. 20), m.in.: Zakrzew, Radom-Glinice, Szczecin, Błotnica, Częstochowa, Licheń, Wilno, Białystok, Gietrzwałd. Znajoma ofiarowała pielgrzymkę do Wilna w jego intencji. Lekarze czytający historię choroby Wojtka mówili: »Pan to ma chyba znajomości na Górze«.
Tak, dla mnie to cud. Ufność Panu Bogu, codzienne zawierzenie sprawiły, że dziś znów jesteśmy szczęśliwi. Przez cały ten czas, mimo że było bardzo trudno i przychodziły chwile, kiedy zaczynałam godzić się ze wszystkim, co jest dla mnie przygotowane, nie zadałam pytania: »Dlaczego?«. Jestem z tego dumna. »Pan mnie wysłuchał, kiedy go wzywałem«. Bóg wie, co jest dla nas dobre i nie zostawi, jeżeli szczerze oddamy mu wszystko.
Dziś chcę podziękować wszystkim, którzy zaufali razem ze mną i wspierali nas modlitwą.
W podziękowaniu Panu Bogu i Matce Bożej, za dar życia w zdrowiu, odbyłam z córką pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę, pamiętając również w modlitwie o tych, którzy byli z nami.
Wdzięczna Bogu i ludziom
Paulina Wieczorek z Zakrzewa koło Radomia".