Co rusz słyszę, że tu czy tam jakiś duchowny odwołuje się do konieczności egzorcyzmów.
Z drugiej strony czytam, że jedna z komentatorek życia społecznego jako zagrożenie totalną ingerencją Kościoła w życie człowieka widzi w ostrzeżeniach, że zabawy w Halloween to może być bardzo niebezpieczne dotykanie diabła, który istnieje i działa naprawdę. Dla niej diabła nie ma, nie istnieje więc i zagrożenie. Ale to stan początku. Do punktu dojścia owi koryfeusze postępu zazwyczaj nie dochodzą.
By nie zaciemniać sprawy, powiem od razu, że zachęcam ową panią nie do teoretycznych dywagacji, ale do konkretnego spotkania się z ludźmi, którzy sięgnęli owego punktu dojścia i zgłaszają się do egzorcystów, i rozmowy z owym rodzicami.
A z trzeciej strony...
Dla otrzeźwienia zachęcam do respektu dla diabła. I ten apel kieruję już nie do tej pani, ale do duszpasterzy zbytnio ufających we własne siły. Diabeł to nie jest wsiowy głupek w kusym ubraniu ze skór, z rogami i jakimś tam pozornie groźnym kosturem w ręku. Nie wystarczy machnąć ręką i mówić głośno, by go przegonić. To duch, który przewyższa człowieka inteligencją. W pojedynkę nie damy mu rady.
To dlatego Kościół wypracował urząd egzorcysty. Podkreślam słowo "urząd". Nadaje go konkretnemu księdzu biskup. Nie tylko, by go mianować, ale też dlatego, by dając mu to zadanie, zapewnić mu ochronę całego Kościoła. Ksiądz bez tej ochrony naraża siebie i swoich wiernych na wielkie zagrożenie ze strony diabła.
W lecie tego roku sporo czasu spędziłem na rozmowach z egzorcystą jednej z diecezji. Opowiadał o fizycznych spotkaniach ze złymi duchami, o egzorcyzmach, które przeprowadził lub był ich świadkiem, ale też o działaniach i knowaniach, jakie Zły podejmował, by realnie niszczyć relacje w jego rodzinie i w kręgu przyjaciół owego duchownego i w ten sposób zniechęcić go do pełnionej misji zleconej mu przez Kościół.
Halloween za nami. Ta pani może z przekonaniem o swej słuszności pokiwać głową i z przekonaniem o swej racji powiedzieć: "No i co się stało? Znów okazaliście się fanatykami".
Ale za jakiś czas jakiś egzorcysta w konkretnym spotkaniu dowie się, że to tego wieczoru ktoś otworzył swoje wnętrze na działanie Złego. To jak narkotyk. U początku jest mocne wołanie o wolność. Nie wolno jej zabierać. A potem, w jej imię, pojawia się śmiertelne uzależnienie, a ów wolny człowiek totalnie nie jest wolny.
I na koniec coś dla nas, duszpasterzy. Stawajmy do walki ze Złym, przecież to nasze zadanie. Ale nie ulegajmy pysze, że sami, nawet najbardziej święci i przekonani o swojej wyjątkowości, damy mu radę. To Kościół zwycięstwem Chrystusa zwycięża Złego, a my możemy być jedynie narzędziami. To nasza niemoc i tylko w Nim ona może stać się jasną stroną.