Film o ks. Romanie Kotlarzu, męczenniku radomskiego protestu z czerwca 1976 r., jest bardzo potrzebny, choćby po to, by stał się ważnym historycznym dopełnieniem tła tamtych bolesnych czasów.
Ale czy powstanie i czy scenograficznym tłem jego scen będzie Radom czy inne miasto - to już sprawa osobna.
Trwa przedziwny spór między producentami i władzami miasta. Osobiście odbieram głosy z obu stron. Do tego oceny docierają do mnie z Rady Miejskiej. Nie jestem i nie czuję się w żaden sposób arbitrem.
Słyszę głosy oskarżające twórców filmu o to czy o tamto. Z drugiej strony producenci mają swoje racje i przedstawiają własne argumenty oraz swoje zastrzeżenia co do władz miasta. Film jest bardzo potrzebny, choćby po to, by stał się ważnym historycznym dopełnieniem tła tamtych bolesnych czasów.
Filmowi "Klecha" towarzyszę od samego początku. Pierwszy tekst pisałem, gdy rodził się scenariusz. Byłem na konferencji prasowej zapowiadającej pierwsze sceny. Towarzyszyłem filmowcom, gdy padł pierwszy klaps i potem kilkakrotnie, kiedy kręcili sceny - choćby podczas pieszej pielgrzymki na Jasną Górę czy potem, na kolejowym przejeździe w Augustowie koło Radomia.
Podczas jednej z dziennikarskich wędrówek za "Klechą" zagadnął mnie pewien człowiek i powiedział: "Proszę księdza, sprawa jest zbyt świeża. Nie będzie łatwo zrobić ten film".