Posłuchaj papieża Franciszka

Wypadki mają to do siebie, że przydarzają się w najmniej odpowiednim i niespodziewanym momencie. Ich skutki dotykają nie tylko poszkodowanych, ale i ich najbliższych.

W ostatnich dniach października postanowiłam upiec ciasto drożdżowe. Lubimy je wszyscy. Kiedy już rosło w foremkach, dotarła do mnie informacja, że mama nie wróciła wieczorem do domu. Domyśliłam się, że musiało wydarzyć się coś złego. Upieczenie ciasta scedowałam na męża, który - muszę przyznać - z powierzonego zadania wywiązał się doskonale, a robił to po raz pierwszy. Ja wsiadłam do samochodu i gdy byłam już w połowie drogi do rodzinnego miasta, zadzwoniła córka. Poinformowała mnie, że była na komendzie policji i obdzwoniła kilka szpitali. Choć z uzyskaniem informacji nie było łatwo, wszystko wskazywało na to, że moja mama jest w szpitalu, na oddziale ortopedii. Mimo bardzo późnej pory (było po 23.00), dzięki życzliwości personelu, wpuszczono mnie na oddział. Mama już spała. Lekarz poinformował mnie, że ma złamaną nogę. Musi mieć skomplikowaną operację, bo złamanie jest "paskudne". Po kilku dniach doinformowano mnie, że mama ma także pękniętą kość ramieniową. Biorąc pod uwagę wiek mamy - rocznik 1930 - przeżywałam trudne chwile. Po dwóch tygodniach, po udanej operacji, zabrałam mamę do jej mieszkania. Wymagała całodobowej opieki. O wstawaniu z łóżka nie było nawet mowy. Po rutynowej kontroli w szpitalu okazało się, że perspektywa związana ze zrastaniem się kości wygląda dość mizernie. Mama wymaga rehabilitacji i - co by tu nie mówić - fachowej opieki, choć ja, Bóg mi świadkiem, starałam się najlepiej jak tylko mogłam. Muszę w tym miejscu napisać, że wspierało mnie w mojej posłudze (tak to trzeba nazwać), choć na odległość, bardzo wiele osób. O modlitwie w naszej intencji zapewniali mnie przyjaciele, znajomi i dwie zaprzyjaźnione siostry zakonne. Ta modlitwa i słowa otuchy dawały mi siłę. Ja to czułam. Kochani, bardzo, bardzo jestem wam za to wdzięczna i bardzo dziękuję. Przez trzy miesiące nie byłam w swoim domu, nie pisałam do GN. Mąż na szczęście rozumiał powagę sytuacji i podczas mojej nieobecności zapełnił duże pudło tekturowe pustymi słoikami po flakach i gołąbkach.

Wreszcie, choć nie było to łatwe, udało się namówić mamę na umieszczenie jej na oddziale rehabilitacyjno-opiekuńczym blisko mojego domu. Dzięki temu ma zapewnioną fachową opiekę, specjalistyczne łóżko i - da Bóg - wróci do zdrowia. Ja wróciłam do moich codziennych zajęć, a mamę mogę odwiedzać kiedy tylko czas na to pozwala. Robię to przynajmniej raz dziennie.

Ta moja życiowa sytuacja, w sposób szczególny dla mnie, wpisuje się w kolejny Światowy Dzień Chorego i urzeczywistnia słowa papieża Franciszka, że "nikt z nas nie jest w stanie całkowicie uwolnić się od pomocy innych". To tam, w szpitalach, w domach opieki widać, jak bardzo potrzeba naszej pomocy. Oczywiście są tam opiekunki, pielęgniarki, sztab lekarzy. Chorzy są "zaopiekowani", nakarmieni, mają ciepło, ale oni potrzebują też naszego serca i miłości. A my wszyscy, podkreślam: wszyscy, mamy wokół siebie osoby starsze, chore. Niekoniecznie z rodziny, często przykute do łóżka. W Światowy Dzień Chorego Kościół nam o nich przypomina i dołączamy swoją "zdrowaśkę" do modlitwy wiernych w ich intencji. I to jest piękne, ale zobaczyć w oczach chorego radość z odwiedzin to jest dopiero cudowne uczucie! Doskonale wiedzą o tym wolontariusze, a swoją systematycznością działań mogą zawstydzić tych, którzy jak mantrę powtarzają słowa: "Nie mam czasu, nie mam czasu...". Ktoś zapyta, ile ja wcześniej poświęciłam czasu dla osób potrzebujących. Odpowiadam: niestety - niewiele, i głównie była to pomoc najbliższym.

Przed laty miałam wspaniałą sąsiadkę. To była starsza, kulturalna i życzliwa pani. Gdy trzeba było, zawsze zostawała z moimi dziećmi (nie nadużywałam jej życzliwości). Rozchorowała się. Nie wychodziła z domu. Teraz rozumiem, jak bardzo była samotna. Kiedyś powiedziała mi, że zawsze czeka na moje odwiedziny. Na ostatnie tygodnie życia trafiła do domu opieki. Odwiedziłam ją tam tylko raz. Czasu nie cofnę, ale jakoś mi tak zawsze głupio, gdy o niej pomyślę. Warto pamiętać, że cząstka podarowanego serca i uśmiech nic nie kosztują, a znaczą tak wiele. "Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie" (Mt 10,8).

« 1 »
DO POBRANIA: |
oceń artykuł Pobieranie..