Modlili się o wolną ojczyznę, organizowali wsparcie dla leśnych oddziałów, jako kapelani towarzyszyli walczącym partyzantom.
Piękną kartę powstańczego kapelana zapisał Ks. Józef Musielewicz, urodzony w Zwoleniu 13 V 1831 roku. Już od pierwszych dni powstania walczył z bronią w ręku. Prawdopodobnie był we wspomnianym już oddziale, który 27 I organizował się w Zwoleniu z pomocą ks. Włockiego. Z nim stawił się ks. Musielewicz pod komendą gen. Langiewicza i przebył całą kampanię zimową 1863 roku. Służył jako kapelan w batalionie dowodzonym przez Dionizego Czachowskiego. Bił się u jego boku pod Suchedniowem, Chrobrzem, Małogoszczą i Pieskową Skałą. W marcu, po bitwie pod Grochowiskami, która zakończyła istnienie armii Langiewicza, wrócił w szeregach oddziału Czachowskiego w radomskie i pozostał w nim do końca. Jako żołnierz i kapelan walczył i pełnił posługę duchową. Celebrował partyzanckie msze w leśnych ostępach, gdzie najczęściej biwakowali powstańcy. Spowiadał przed bitwą żołnierzy a w obliczu śmierci na polu walki, nie raz udzielał odpustu i jednał z Bogiem konających. Jego kapłańskie dłonie trzymały na przemian karabin i hostię. Jego palce nie raz znaczyły krzyż na czole śmiertelnie rannego kolegi i zamykały stygnące powieki młodych bezimiennych bohaterów. Ks. Musielewicz służył w powstańczej partii Dionizego Czachowskiego, aż do śmierci pułkownika i rozbicia jego oddziału w dniu 6 listopada 1863 roku pod Jaworem Soleckim. Po jedenastu miesiącach walk, powstanie na tym terenie chyliło się ku upadkowi. Ks. Musielewicz ukrywał się. Jednak, gdy tylko rozeszła się wieść, że w Górach Świętokrzyskich nową powstańczą armię formuję gen. Józef Hauke Bosak, bohaterski ksiądz zaciągnął się w jej szeregi. Walczył pod komendą tego wybitnego wodza do wiosny 1864 roku, aż do gorzkiej klęski w bitwie opatowskiej, po której zgrupowanie zostało rozbite a on sam szukał schronienia przed bezwzględną carską zemstą. Ks. Musielewicz podzielił los tysięcy weteranów tułaczy, którzy chcąc uniknąć śmierci na nieludzkiej syberyjskiej ziemi, ruszyli po klęsce powstania na zachód. Tą drogą trafił aż do Ameryki Północnej, gdzie położył wybitne zasługi w pracy na rzecz emigracji polskiej i lokalnych społeczności, służąc ku chwale Boga i Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Ziemia amerykańska przygarnęła go do siebie jak swego syna, choć jego serce do końca żyło tęsknotą do Polski i ojczystej ziemi zwoleńskiej.
Osobistą odwagą i poświęceniem sprawie narodowej wyróżnił się w tym okresie proboszcz miejscowej parafii ks. Karol Woźnicki. Mając lat 55 nie był tak aktywny jak młodzi klerycy, ale zaangażowany w działalność polityczną jeszcze w okresie przedpowstaniowym, taktownie służył organizacji państwa podziemnego. Dał się poznać, jako człowiek stateczny, ale odważny. W lutym 1863 zatrzymał się w Zwoleniu oddział rosyjski eskortujący do twierdzy Dęblińskiej czterech księży-więźniów z radomskiego więzienia: ks. Malanowicza, ks. Kasprzyckiego, ks. Batkowskiego i ks. Studenckiego. Na widok zmaltretowanych i zagłodzonych więźniów, wstawił się osobiście w ich sprawie do dowódcy eskorty, prosząc o umożliwienie im przenocowania i zaopatrzenia na plebanii. Oficer rosyjski prośbę odrzucił. Po odejściu kolumny, ks. Woźnicki wystosował pismo do Konsystorza sandomierskiego z prośbą o wstawiennictwo w sprawie aresztowanych, co przyniosło częściowy skutek. Innym razem, miał też ks. proboszcz odwagę odmówić oficerowi rosyjskiej kolumny wojskowej, odprawienia mszy świętej w intencji namiestnika Wielkiego Księcia Konstantego. Sam natomiast odprawił uroczystą mszę polową dla oddziału powstańczego i święcił powstańcze sztandary. I to właśnie doszło do wiadomości carskich władz w Radomiu. W połowie 1864 roku ks. Karol Woźnicki został aresztowany i choć niedługo zwolniony to niemal do końca pełnienia swej posługi na zwoleńskim probostwie, nękany był przez władze carskie dolegliwymi karami finansowymi. Zmarł w wieku 79 lat w roku 1887 i spoczął na parafialnym cmentarzu w Zwoleniu.
Na tym samym cmentarzu spoczywa też inny zwoleński proboszcz – powstaniec styczniowy. Był nim ks. Aleksander Bąkowski. Parafię naszą objął już po powstaniu, dopiero w roku 1887, właśnie po śmierci ks. Woźnickiego, ale w roku, 1863 jako młody ksiądz włączył się w działalność niepodległościową na poprzedniej placówce w regionie sandomierskim. Aresztowany za swą działalność, przenoszony na żądanie carskich władz z parafii na parafię, trafił w końcu w wieku 56 lat do Zwolenia i tu pozostał wśród innych, ofiarnych a zapomnianych bohaterów pamiętnego roku 1863. To właśnie im, w 150. rocznicę tamtego zrywu, my żyjący dziś w Wolnej Polsce poświęcamy to krótkie wspomnienie.