W ocenie jednego z polityków majowe spotkanie opozycji miało być największym zgromadzeniem Polaków od 1956 r.
Chyba mu się zapomniały pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Sam byłem na nich niejednokrotnie.
Najpierw, jako licealista, byłem w czerwcu 1979 r. na placu Zwycięstwa i słuchałem Jana Pawła II, który wołał: „Niech zstąpi Duch Twój!”. Kilka lat potem byłem, jako kleryk, w Krakowie i obserwowałem wielotysięczne tłumy. Potem, już jako ksiądz, uczestniczyłem w papieskiej liturgii na krakowskich Błoniach. Na papieską Mszę św. przybyło około 1,5 mln wiernych. To dopiero było zgromadzenie!
Nie chodzi mi o matematyczną licytację, ale o fakt. Zgromadzeni na ostatnich marszach - i opozycji, i pozostałych - nawet nie zbliżyli się do liczby tych, którzy przybywali na spotkania z papieżem Polakiem.
Swoiście dotknęło mnie odwołanie do 1956 r. Zdaje się, że autorzy tego wspomnienia przywołali czas wiecu w Warszawie, gdy zgromadzono się i wiwatowano, witając komunistę Władysława Gomułkę. Obraz w istocie wielce „godny” wspomnienia. To był czas protestów robotniczych w Poznaniu. Sprawa wielka, bo za nią stało cierpienie i prześladowanie Polaków. A obok tego ów wiec i tamten I sekretarz komunistycznej partii, który potem został odsunięty od władzy po wydarzeniach gdańskich, po masakrze robotników z grudnia 1970 r.
Dzisiejszy tłum w stolicy został porównany do wiecu sprzed 60 lat. Czyżby w tyle głowy tych ludzi pobrzmiewała nadzieja na powrót Polski doby Władysława Gomułki? Osobiście wolę tłumy, które przybywały na spotkania z Janem Pawłem II. Mniejsza o liczbę zgromadzonych.